niedziela, 11 marca 2012

Weekend częściowo bez pracy

Pierwsze podejście do nauki odpoczywania i walki z pracoholizmem udane. W piątek po południu spacer z G. z finałem na otwarciu biblioteki multimedialnej (mediateki) w centrum handlowym, a w sobotę wędrówka brzegiem morza i obiad z rodzicami w miłej sopockiej knajpce.
Tak mi się to odpoczywanie spodobało, że po powrocie z Sopotu zamiast wyciągnąć papiery i jak zwykle stukać w klawiaturę, siadłam sobie z kawą nad krzyżówkami i zadaniami logicznymi i przypomniałam stare dobre czasy, kiedy nie miałam jeszcze komputera (a tym bardziej internetu) i zadania szaradziarskie rozwiązywałam obłożona słownikami, encyklopediami, atlasami i całą masą różnych innych pomocy naukowych.

A w mediatece też było świetnie - wprawdzie tłum ludzi czy szum i gwar centrum handlowego może nie sprzyjają kontemplacji książek, ale mnie cieszy sama możliwość wędrowania wśród regałów, przewracania stron i odkrywania kolejnych tytułów, które chciałabym mieć lub przeczytać.

Sam G. chyba też wsiąkł w tę atmosferę, bo przed wejściem niby zapowiedział "żadnego wertowania książek, zobaczymy tylko, jak to wszystko jest zorganizowane, a potem wychodzimy", a na koniec to jego ciężko było odciągnąć od regału z literaturą regionalną. "Ale jeszcze chwileczkę, ale ja to muszę obejrzeć, ale oni jutro to wypożyczą i już nigdy nie zobaczę tych książek."

czwartek, 1 marca 2012

Dobra organizacja pracy (i czasu)

Wydawałoby się, że to banalne, ale od kilku miesięcy nie jestem w stanie zachować równowagi pomiędzy pracą a rozrywką. Na dłuższą metę to niewskazane, bo kto widział "Lśnienie", ten wie (a kto nie widział: http://www.youtube.com/watch?v=4lQ_MjU4QHw).

Marzę więc o tym, żeby mniej pracować i mieć więcej czasu dla siebie - żeby móc czytać książki, realizować plany i częściej wyjść do kina, teatru, opery, muzeum czy na zwyczajny spacer.
Próbowałam wcielić w życie założenia Zen To Done - systemu, który pomaga opanować chaos codzienności i uporać się z zalewającymi człowieka sprawami do załatwienia, dokumentami do przetworzenia, mailami do przeczytania - ale słomiany zapał (patrz: pierwszy post na tym blogu) po raz kolejny stanął na przeszkodzie. Poza tym nie do końca jestem przekonana, czy ZTD to system dla mnie, bo nieco wbrew swojej analityczności i poukładaniu chciałabym wprowadzić do mojego życia ciut więcej spontaniczności i impulsywnych zachowań, a tworzenie listy zadań do zrobienia wydaje mi się mało spontaniczne.

Tym niemniej marzenie nr 2 - walkę z pracoholizmem i nadmierną obowiązkowością - dla uproszczenia nazwę marzeniem ZTD - marzeniem Zen To Done - bo mimo nieprzekonania do metody cel mam podobny: ogarnąć chaos i znaleźć czas na przyjemności i na życie.

Marzenia, te duże i te malutkie

Jestem analityczna do kwadratu, a do tego poukładana i obowiązkowa, ale to nie znaczy, że nie marzę. Problem zaczyna się przy próbach realizacji tych marzeń - słomiany zapał, brak wiary w powodzenie i chroniczny brak czasu sprawiają, że kończy się na planach i projektach. A wcale nie musiałoby tak być.
Wprawdzie postanowienia noworoczne, jak sama nazwa wskazuje, rację bytu mają 1 stycznia, a nie marca, ale kto powiedział, że nie mogę postanowić czegoś właśnie teraz. Więc postanawiam - chcę zacząć realizować swoje marzenia, nawet te najmniejsze, nawet drogą stu czy tysiąca kroków. Grunt, żeby coś się ruszyło :)

Marzenie nr 1 - ogromne - związane z Rosją. Chcę nauczyć się rosyjskiego, móc czytać w tym języku i kiedyś pojechać do Rosji - odbyć podróż koleją transsyberyjską, zobaczyć Syberię, poczuć tamten klimat, pobyć wśród ludzi, porozmawiać. Może za pół roku, może za rok, a może za 10 lat. Ale chcę.